Na całe szczęście była niedziela. Na całe szczęście nie
musiała zwlekać się z samego rana z łóżka i biec na zajęcia ze Snape’m. Miała
wrażenie, że jej głowa urosła do wielkości dyni z ogrodu Hagrida. Każdy promień
słońca wdzierający się do jej komnat sprawiał jej ból. Nie mogła się poruszyć i
tylko dziękowała niebiosom, że jest niedziela. Nie wstała na śniadanie. Była
pewna, że sam zapach jedzenia spowoduje u niej wymioty. Lekcje oklumencji były
okropne. Czuła się podczas nich tak, jakby spełniał się jej najgorszy koszmar,
gdy wchodzi nago do szkoły. Tak się właśnie czuła, kiedy Snape grzebał w jej
wspomnieniach. Była naga i upokorzona. Sytuacji nie poprawiał fakt, że ani razu
nie odparła jego ataku. Zaczynała wierzyć, że się jej to nie uda.
Zwlekła się z łóżka i postanowiła, że się przewietrzy. Szła
powoli korytarzem kiedy usłyszała zamieszanie na dziedzińcu przed zamkiem. Przyspieszyła.
Zebrała się chyba cała szkoła. Na samym środku stała Umbridge i nauczycielka
wróżbiarstwa, która zanosiła się od płaczu.
- Uczę w tej szkole szesnaście lat. – załkała żałośnie. –
Hogwart to mój dom. Proszę mnie nie wyrzucać.
Twarz Umbridge wykrzywił złośliwy i przesłodzony uśmieszek.
- Zrobię to. – zaćwierkała radośnie. Kirze przewróciło się
coś w żołądku. Nie znała zbyt dobrze profesor Trelawney, słyszała czasem jak z
niej pokpiwano, jednak nie sądziła by zasłużyła na takie bezduszne traktowanie.
- Jest Pani najmniej kompetentną nauczycielką. Nie widzę
zatem powodu, aby nadal zajmowała się Pani nauczeniem. Wiąże się to z
opuszczeniem szkoły. – Kira przygryzła wargi. Dobrze wiedziała jak to jest
musieć opuścić miejsce, które uważało się za dom. Gdy już chciała ruszyć i
stanąć w obronie nauczycielki, ktoś przytrzymał ją za rękę.
- Ani mi się waż. – wysyczał Snape, który nie wiadomo skąd
znalazł się tuż obok.
- Ale przecież nie można tego tak zostawić! – powiedziała
szeptem, tak by inni uczniowie nie słyszeli.
- Twoja jakże szlachetna postawa kiedyś cię zgubi. –
Dokładnie w tej samej chwili na dziedziniec wkroczył Dumbledore. Wydawał się
być dwa razy wyższy. Wyprostowany, dumny i z tym nieustępliwym wzrokiem
sprawiał wrażenie osoby, której nie jest się w
stanie przeciwstawić.
- Profesor McGonagall! – zawołał donośnie. – Proszę
odprowadzić Sybillę z powrotem do zamku. – Minerwa natychmiast wykonała
polecenie dyrektora, podtrzymując ledwie przytomną Sybillę.
- Dumbledore! – oburzyła się Umbridge. – Według nowo
wydanego dekretu edukacyjnego mam prawo…
- Zwalniać moich nauczycieli. – przerwał jej. – Nie ma pani
jednak prawa wyrzucać ich z zamku. Ten przywilej należy tylko do dyrektora.
- Na razie. – jej ton zwiastował kolejny dekret. – Ponieważ
nie masz zastępstwa na ta posadę będę zmuszona…
- Mam odpowiedniego nauczyciela na to miejsce. – ponownie
wtrącił się w zdanie.
- Jak?! – oburzyła się. – Nie możesz! To Ministerstwo
powinno…
- Ministerstwo ma prawo przedstawić swojego kandydata, kiedy
dyrektor nie jest w stanie znaleźć nikogo na to miejsce. Chyba nie muszę
przypominać treści tego postanowienia?
To zadziwiające – pomyślała Kira jak ten dobrotliwy
staruszek potrafi nagle zmienić się w władczego i nie znoszącego sprzeciwu. Jak
wiele twarzy posiadał ten człowiek?
- Czyli… - zaczęła przełykając – Mam rozumieć, że znalazłeś
już kandydata?
- O tak… - powiedział uśmiechając się. Umbridge gotowała się
z wściekłości, jednak ponieważ wszyscy uczniowie bacznie się im przyglądali nie
mogła niczego zrobić.
- Znakomicie. – powiedziała pospiesznie i ruszyła do zamku.
Dumbledore rozejrzał się po zgormadzonych.
- Nie macie nic do roboty? – rzucił, a uczniowie natychmiast
rozbiegli się.
Kira stała jeszcze przez chwilę przyglądając się
oddalającemu się dyrektorowi, gdy nagle przyszło jej coś do głowy. Odwróciła
się w stronę Snape’a, ale jego już przy niej nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz