- Wydaje mi się Severusie, że nie mamy na co czekać.
- Nawet jeżeli dziewczyna ci uwierzy, co zamierzasz zrobić?
Wyślesz aurorów do jej pilnowania?
- Nie sądzę by był to najlepszy pomysł. – dyrektor sięgnął
po cukierka i włożył go do ust. – Mmmm… cytrynowy. – Snape skrzywił się. –
Myślę, aby sprowadzić ją do Hogwartu.
- Jest początek lipca. Do rozpoczęcia zajęć sporo może się
wydarzyć.
- Owszem – przyznał Albus – Do tego czasu znajdziemy inne
rozwiązanie.
- Nie wiem dlaczego, ale mam nieodparte wrażenie, że mi się
to nie spodoba.
- O proszę! Czyżbyś też miewał przeczucia? – zapytał
żartobliwie Albus
- Każdy je ma. To nic nadzwyczajnego.
- Tak, tak, trzeba tylko umieć odróżnić prawdziwy dar od
niefortunnego zbiegu okoliczności. Jedno
jest pewne Kira nie jest świadoma tego jakie posiada możliwości… - oparł się o
blat biurka i na chwile się zamyślił. – Wiesz już kiedy Voldemort zamierza
złożyć jej wizytę?
- Nie dokładnie. Tą sprawą zajmuje się Lucjusz.
- Nie będziemy jej póki co niepokoić. Będziesz ją obserwował
i pilnował.
- Jak? Jeżeli którykolwiek ze śmierciożerców mnie rozpozna,
jestem skończony.
- Myślę, że sobie poradzisz. – powiedział Albus. Długo
patrzyli sobie w oczy zanim Snape skinął.
- Wiesz, że nie odmówię ci niczego.
- Wiem. – powiedział poważnie dyrektor.
********************************************************************************
Naprzeciwko salonu fryzjerskiego była mała kawiarnia, dosyć
przytulna. Przesiadywał tam całymi dniami, miał stamtąd doskonały punkt
obserwacyjny. Codziennie miał przy sobie buteleczkę eliksiru wielosokowego,
który co jakiś czas popijał. W ten sposób unikał zdemaskowania. Upał nie zelżał
tak jak przewidziała Kira, wręcz przeciwnie. Snape miał wrażenie, że zrobiło
się jeszcze cieplej. Miła puszysta kelnerka co jakiś czas donosiła mu zimne
napoje. Po tygodniu obserwacji nie wytrzymała i zapytała dlaczego od tygodnia
spędza tu całe dnie. Odpowiedział, że jest pisarzem i tylko tu dobrze mu się
pracuje. I faktycznie zawsze miał przy sobie duży notes i pióro. Kelnerka była
na tyle uprzejma, że od tego czasu na jego stolik przy oknie miał wyłączność.
To znacznie ułatwiło mu całe zadanie.
Dzień zaczynał przed jej domem. Odprowadzał ją w bezpiecznej
odległości do pracy i wchodził do kawiarni. Pod koniec dnia również towarzyszył
jej w drodze powrotnej. Przez tydzień nie wydarzyło się nic niepokojącego.
Zaczynał wątpić, że Czarnemu Panu chodzi właśnie o nią.
Dziś w salonie nie miała żadnego klienta. Widział jak siedzi
na parapecie i przegląda jakieś książki, co jakiś czas zerkając na ulicę. Za
chwilę miała kończyć pracę, więc postanowił uregulować rachunek.
Punktualnie o 17 zamknęła salon i powoli ruszyła przed
siebie. Do domu miała spory kawałek, na szczęście nie korzystała z tych
dziwnych mugolskich środków transportu. Byli już o dwie ulice dalej, gdy
usłyszał znajomy dźwięk aportacji w jednej z bocznych uliczek. Zatrzymał się
gwałtownie i dyskretnie rozejrzał udając, że sznuruje buta. Zza rogu wyłoniły
się dwie osoby. Poznał ich, najgorsi z najgorszych. Dołohow i Crabbe.
Wyprostował się i ruszył za Kirą intensywnie myśląc jak ją z tego wyciągnąć.
Ulica jak zwykle była ruchliwa, ale nie liczył na to, że zgubią ich w tłumie.
Przyspieszył by znaleźć się możliwie jak najbliżej niej. Niespodziewanie
dziewczyna przystanęła i odwróciła się. Jej wzrok na chwilę spoczął na nim,
lecz zaraz po tym przeniosła go na dwóch śmierciożerców, który konsekwentnie szli
za nią. Zobaczył w jej oczach niepokój, w sekundę po tym ponownie ruszyła przed
siebie, lecz tym razem dużo szybciej. Musiał nieźle się wysilić, aby ją
dogonić. W momencie gdy chodnikiem przechadzała się grupa turystów złapał ją za
łokieć.
- Zaufaj mi i choć ze mną. – dziewczyna zszokowana spojrzała
najpierw na oplatającą jej łokieć dłoń, a później na niego. Zupełnie się tego nie spodziewał, ale skinęła
głową.
Wykorzystując zamieszanie jakie wokół siebie zrobili turyści
puścili się biegiem w stronę parku z którego mógł bezpiecznie ich przenieść na
Grimmauld Place 12. Trzymał w żelaznym uścisku jej dłoń zmuszając ją do
szaleńczego biegu. Co jakiś czas zerkał za siebie sprawdzając czy są ścigani.
Nie byli, jednak nie przestawał biec. Do parku był jeszcze tylko kawałek. Widząc
go poczuł ulgę. Uda im się.
Za niewielkim stawem, była niewysoka półka skalna obrośnięta
bluszczem. Roślina tak bardzo oplatała skały, że nie było widać iż w środku
wydrążona jest niewielka jama. Było to idealne miejsce. Park o tej porze był
opustoszały. Nikt normalny, kto miał w domu klimatyzację nie ruszał się z
miejsca. To znacznie ułatwiło sprawę. Zwolnił dopiero kiedy był pewien, że nic
im już nie grozi. Oboje spoceni i zasapani spojrzeli na siebie.
- Wiem, że nie masz powodu, ale uwierz mi, że musisz mi
zaufać. – powiedział łapiąc spokojniejszy oddech.
- Może wyda się to Panu dziwne, ale mam przeczucie, że nie
mam wyboru. – Snape potwierdził i ruszył przed siebie prowadząc ją w
odpowiednie miejsce. Podszedł do skały i rozchylił kurtynę z bluszczu ukazując
wejście do jamy. Była ona na tyle wysoka, że nie musieli się schylać, jednak
nie było w niej zbyt wiele miejsca.
- Złap mnie za rękę. – powiedział Snape upewniwszy się, że
nikt ich nie może zobaczyć. Dziewczyna zawahała się. – Zaufaj mi. – powtórzył
patrząc jej w oczy. Kira niepewnie złapała go za rękę, a w chwilę po tym
aportował ich przed główną siedzibę zakonu.
Gdy dotknęli ziemi Kira zachwiała się, ale zdążył ją
przytrzymać.
- Jak? Gdzie? Skąd? – jąkała się zszokowana tym co przed
chwilą się stało.
- Wszelkie wyjaśnienia za chwilę. Możesz iść? – zapytał
ciągle ją podtrzymując. Skinęła głową będąc jeszcze ledwo przytomną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz