poniedziałek, 8 maja 2017

Everything I Try to Do, Nothing Seems to Turn Out Right

Następnego dnia weszła do Wielkiej Sali, gdy jeszcze prawie nikogo w niej nie było. Nie spała całą noc, więc jak tylko nadeszła pora śniadania wyszła z pokoju. Nie kierowała się głodem, bo go wcale nie czuła. Nie chciała jeszcze spotkać Snape’a, a była pewna że przyjdzie po nią. Usiadła za jeszcze pustym stołem nauczycielskim i nalała sobie kawę do filiżanki. Była wykończona, w głowie miała nadal huragan myśli, z którymi nie była w stanie sobie poradzić. Jednak jedno musiała przyznać – Snape miał rację. Bała się, panicznie się bała, że zobaczy coś po czym się już nie pozbiera. Nie wyobrażała sobie, że ujrzy… Potrząsnęła głową odganiając te myśli. Nie wiedziała co robić, a na krok w tył było za późno. Usłyszała zbliżające się kroki i podniosła wzrok. Do stołu zbliżał się Snape, o pół godziny wcześniej niż zwykle. Poczuła na sobie jego palące spojrzenie, gdy siadał obok niej częstując się tostem.

- Zjedz coś. –powiedział.                                                                                                                                                      
- Niczego nie przełknę.

- Teraz w ramach protestu zamierzasz głodować? – zadrwił.

- Daj mi dziś spokój. – jęknęła bezradnie. – I bez twoich komentarzy mam parszywy dzień.

- Jak sobie życzysz. – upił łyk kawy i zabrał się za śniadanie, chwile potem powiedział obojętnie. – Może jednak chciałabyś wiedzieć, że z Arturem już lepiej.

- Dziękuję. – powiedziała cicho
.
- Wieczorem spakujesz się, a jutro po lekcjach przeniosę cię na Grimmauld Place. Przez ten czas radzę ci nabrać dystansu.

- Sam się zdystansuj. – warknęła tak, by tylko on to dosłyszał. Wielka Sala z każdą chwilą wypełniała się uczniami.

- Uznam, że tego nie słyszałem.

Przez resztę dnia nie odezwała się do niego słowem. Miała jednak wyrzuty sumienia, że go tak potraktowała. Mimo wszystko chciał dobrze i pod skorupą obojętności skrywał dobre intencje. Po raz kolejny zachowała się jak egoistka. Wyniosła swoje problemy ponad wszystko inne uważając, że są największe. Przypomniała sobie co zobaczyła, gdy ostatnio dotknęła jego dłoni i uświadomiła sobie, że to on jest na pierwszej linii frontu zasłaniając wszystkich innych, nawet po mino jawnej niechęci. Przypomniała sobie jak wiele śmierci musiał oglądać. Nie słyszała jednak od niego żadnych narzekań.

Gdy szła do siebie, by się spakować postanowiła wstąpić do niego na chwilę.

- Przeszkadzam?- zapytała niepewnie. Zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem, lecz uchylił szerzej drzwi by mogła przejść.

- Zamierzasz dalej na mnie warczeć? – zapytał zamykając za nią drzwi.

- Zamierzam cię przeprosić, nawet jeżeli w to nie wierzysz.

- Wierze. – powiedział po chwili. – Przeprosiny przyjęte. – nadal stał przy drzwiach przyglądając się jej.

- Jak ty to robisz? – zapytała niespodziewanie.

- CO robię?

- Widzisz wokół siebie tyle zła, tyle cierpienia  i śmierci… - urwała odwracając się. – Wydajesz się jakby cię to w ogóle nie obchodziło. Jak to robisz, że nie boli? – Snape długo milczał, w końcu uznała, że jej nie odpowie. – Zapomnij. – machnęła dłonią i chciała wyjść. Zatrzymał ją łapiąc za nadgarstek.

- Nigdy nie powiedziałem, że nie boli. – spojrzała mu w oczy. – Ból jest dobry, przypomina że nadal żyjesz i, że ci zależy. – puścił jej rękę, ona stała chwilę przyglądając się mu.

- Obiecaj mi coś. – powiedziała, Snape uniósł pytająco brew.


- Zrobisz wszystko, żebym nie musiała oglądać twojej śmierci. –Snape otworzył usta jakby chcąc coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Ona spuściła wzrok i wyszła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz