niedziela, 28 maja 2017

All You Need Is Love

Po tym zdarzeniu rodzinna atmosfera uleciała gdzieś w przestrzeń i mimo powrotu Artura, w powietrzu wyczuć można było napięcie. Syriusz ponownie stał się burkliwy i marudny. Nie odezwał się do Kiry słowem. W zasadzie nie wiedziała dlaczego. To ona powinna być na niego wściekła. Pocałował ją! Pod jemiołą! Dokładnie wtedy, kiedy zszedł Snape! Chciała być zła na niego, ale nie mogła. Zamiast tego dręczyła siebie. Sylwestrowa noc nigdy jeszcze nie była tak beznadziejna.

Wesleyowie co prawda świętowali w najlepsze, ale Kira i Syriusz siedzieli w dwóch różnych końcach pokoju bocząc się na siebie. Tak właściwie, to on się boczył, a ona nie wiedziała dlaczego. Wstała i poszła do kuchni po szklaneczkę ponczu. W kuchni było cicho i przyjemnie. Za oknem prószył śnieg, a niebo co jakiś czas rozświetlały blaski wystrzelonych zbyt wcześnie fajerwerków. Stała przy oknie popijając napój. Jako dziecko uwielbiała fajerwerki, mogła patrzeć na nie bez przerwy.

Do kuchni wszedł Syriusz, stanął kilka kroków od niej i spojrzał na nią.

- Zamierzasz długo się tak zachowywać? – zapytała nadal wyglądając za okno.

- Niby jak się zachowuję? – zapytał.

- Karzesz mnie za coś, ale nie wiem za co. – spojrzała na niego przez ramię.

Syriusz milczał długo zanim podszedł do niej i stanął naprzeciwko.

- Zasłoniłaś jego. – powiedział.

- Słucham?

- Zasłoniłaś Snape’a, a nie mnie. – powiedział z goryczą. – Wtedy, kiedy przyszedł porozmawiać z Harrym i pokłóciliśmy się wyciągając różdżki. Ty stanęłaś między nami zasłaniając jego. JEGO.

- Syriusz…

- Pocałowałem cię. – przerwał jej.

- Pod jemiołą. – dodała pospiesznie. – To nie miało większego znaczenia. – poczuła, że się rumieni.

- Dla mnie miało. – powiedział patrząc jej w oczy.

- Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi. – dodała spuszczając wzrok.

- Ja też, ale zdałem sobie sprawę, że to dla mnie za mało. – zrobił krok w jej stronę. – Kira, przecież wiesz co do ciebie czuję, nie udawajmy już niczego. Odpowiedz mi proszę. – uparcie patrzyła na swoje stopy. Nie było możliwości ucieczki.

- Chciałabym… - zaczęła niepewnie. – Chciałabym móc ci to powiedzieć, ale… - urwała zasłaniając twarz dłońmi.

- Ale nie czujesz tego co ja. – dokończył za nią rozczarowany. – Sam tego chciałem. – westchnął i podszedł do stołu nalewając sobie szklaneczkę ognistej.

- Syriusz, ja nie wiem czego chcę. – wyjęczała żałośnie.


-Najwyższy czas się tego dowiedzieć. – odpowiedział i wyszedł z kuchni. 

niedziela, 21 maja 2017

Two Against One.

Wigilijny wieczór wszyscy spędzili przed kominkiem śpiewając kolędy. To były jej pierwsze święta w tak rodzinnej atmosferze. Czuło się w powietrzu coś niezwykłego. Zapach grzanego wina i cynamonowych ciastek rozgrzewał ją od środka. Ładowała tu baterie i tylko czasami zastanawiała się czy święta dotarły też do lochów Hogwartu.

 - Proszę. – powiedział Syriusz podając jej kubek z parującym napojem.

- Co to? – zapytała.

- Gorąca czekolada. – odpowiedział. – Pamiętasz? Pisałaś mi, że marzysz by zasiąść przed kominkiem z kubkiem aromatycznej gorącej czekolady. – Uśmiechnął się. Faktycznie… chyba napisała mu o tym, po jednym z kiepskich dni.

- Dziękuję. – posłała mu wdzięczny uśmiech. Syriusz przysiadł obok niej. Przy kominku zostali już tylko oni.

- Martwi cię coś? – zapytał.

- Dlaczego pytasz? – spojrzała na niego, odgarniając kosmyk włosów za ucho.

- Odkąd tu przybyłaś, zdajesz się błądzić gdzieś myślami.

- Martwię się po prostu o Artura. Ta cała sytuacja… - westchnęła. – Martwię się.

- Artur niedługo wyjdzie ze szpitala, nie ma się już co przejmować. Są święta rozchmurz się! – przyciągnął ją do siebie i siedzieli tak na kanapie popijając gorącą czekoladę i patrząc w płomienie kominka.

W drugi dzień świąt w domu niespodziewanie zjawił się Snape i zażądał rozmowy z Harrym w cztery oczy. Udał się do jego pokoju i siedzieli już tam dobre pół godziny. Syriusz stał na korytarzu i czekał przy schodach.

- Nadal rozmawiają? – podeszła do niego. Miał wojowniczą minę, a to zapowiadało kłopoty.

- Tak. Chyba tam pójdę. – i już ruszał, ale złapała go za ramię powstrzymując.

- To nie jest dobry pomysł. Dla dobra Harrego lepiej się nie wtrącaj.

Syriusz chwile się wahał spoglądając na schody, ale w końcu zrezygnował. Spojrzał na nią i uśmiechnął się. W oczach dostrzegła ten zadziorny blask.

- O co chodzi? – zapytała podejrzliwie.

- O nic. – zrobił krok w jej stronę i spojrzał w górę. – Jemioła.

Spojrzała w górę i rzeczywiście stała tuż pod nią. Chciała się wycofać, ale tym razem to Syriusz złapał ją za ramię.

- Tradycji niech stanie się zadość. – zaśmiał się.

- Syriuszu, nie… - nie zdołała dokończyć. Zamknął jej usta swoimi, co zszokowało ją tak, że skamieniała. Nie mogła się ruszyć, nogi odmówiły jej posłuszeństwa.

- Ekhem… - usłyszała od strony schodów. – Przeszkadzam? – zapytał szyderczo Snape. Syriusz spojrzał na niego ze złością.

- A żebyś wiedział smarkerusie. – wycedził przez zęby. Oj… było źle.

Kira nadal stała w tym samym miejscu, nie wiedząc, co przed chwilą się stało. Dotknęła palcami swoich ust i tak została.

Snape zszedł po schodach i stanął przed nimi.

- Czego chciałeś od Harrego? – zapytał Syriusz.

- Nie twój interes Black. – Snape spojrzał na Kirę, a jego wzrok ją palił.

- Jestem jego ojcem chrzestnym!

- Mógłbyś być samym Ministrem Magii, a obchodziło by mnie to mniej niż zeszłoroczny śnieg. Zejdź mi z drogi! – warknął.

- Nie będziesz rozkazywał mi pod moim dachem! – Syriusz podniósł głos.

Syriusz i Snape wymienili kilka kąśliwych uwag, szalę goryczy w Syriuszu przelał Snape, który niezbyt pochlebnie wyraził się o ojcu Harrego. Syriusz gwałtownie zerwał się i wyciągnął różdżkę, Snape wyszarpnął z za poł płaszcza swoją. Stali tak naprzeciwko siebie. Syriusz był wyraźnie wzburzony, wycelował różdżką w twarz Snape’a.

- Nie! – krzyknęła Kira przywrócona do rzeczywistości. Wbiegła między nich zasłaniając Snape’a. - Przestańcie oboje!

- Odsuń się. – Syriusz bezskutecznie próbował ją odciągnąć.

- Nie! Jesteście jak dzieci! Oboje opuśćcie różdżki zanim ja użyję swojej. – pokazała im swoją prawą rękę w której ją trzymała.

- Nie rozśmieszaj mnie Grey… - powiedział złośliwie Snape.

- A ty mnie lepiej nie prowokuj. – powiedziała ze złością. – Wracaj do siebie, a ty opuść różdżkę! – zwróciła się do Syriusza, który był w ciągłej gotowości. – Jak dzieci! – dodała widząc, że oboje zrobili to o co prosiła.


Gdy Snape opuścił dom, Syriusz spojrzał na nią z niechęcią i wszedł do swojej sypialni trzaskając drzwiami. Zapowiadała się niezła awantura…

niedziela, 14 maja 2017

Hope for the Hopeless

Nadszedł w końcu moment, w którym miała przenieść się do domu Syriusza na tydzień ferii. Cieszyła się oczywiście, ale mogłaby przysiąc, że wcześniej bardziej ją to radowało. Jej bagaż został już odesłany, czekała przy głównych drzwiach już tylko na Snape’a. Oboje przez cały dzień nie poruszyli tematu wczorajszej rozmowy, omijając go zręcznie. Czuła się głupio… Miała 25 lat, a zachowywała się jak rozhisteryzowana nastolatka.

- Gotowa? – usłyszała nad swoją głową. Nie zorientowała się, kiedy do niej podszedł. Skinęła głową. 
– No to idziemy. – ruszył przed siebie. Na dworze panował straszny ziąb i gdy tylko wyszli w kierunku głównej bramy zza której mogli się aportować, zatęskniła za swoim ciepłym pokoikiem. Drobny śnieg zacinał prosto w twarz, kując przy tym niemiłosiernie.

- Zaczekaj. – powiedział przystając i wyciągając różdżkę. Zrobił nią zamaszysty ruch i w chwilę potem poczuła przyjemne ciepło. Śnieg już do niej nie docierał.  – Lepiej? – zapytał.

- Tak, dzięki. – powiedziała z wdzięcznością.

Gdy wyszli za główną bramę Snape jak zwykle bez słowa wyciągnął dłoń. Nie lubiła aportacji, później cały dzień ją mdliło, ale nie było bezpieczniejszego sposobu na dostanie się w wybrane miejsce. Ujęła jego dłoń starając się nie patrzeć na niego. Sekundę później poczuła szarpnięcie i stała na ostatnim stopniu schodów domu numer 12. Jak zwykle lądując straciła równowagę i gdyby nie pewna ręka Severusa leżała by teraz w zaspie.

- Dzięki. – powiedziała – Nigdy mi to nie wychodzi.

- Zauważyłem.

- Wiem, że nie lubisz świąt, ale mimo wszystko życzę ci, aby były wesołe. – powiedziała śląc niemrawy uśmiech. Snape skinął. – Taaak… - spojrzała w stronę drzwi. – No to do zobaczenia. – rzuciła odwracając się od niego.

- Grey. – spojrzała przez ramię. – Obiecuję.

 Uśmiechnęła się smutno, a on aportował się ponownie do Hogwartu. Stała tak chwilę i przyglądała się miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał, zanim drzwi wejściowe otworzyły się z rozmachem, a zza nich wyjrzał Syriusz.

- Kira! – zawołał radośnie wciągając ją do środka. – Tak dobrze cię widzieć! – zagarnął ją ramionami.

- Ciebie też. – powiedziała, gdy już uwolniła się z jego uścisku. – Gdzie są wszyscy? – zapytała rozglądając się po pustym korytarzu, wchodząc do kuchni.

- W Świętym Mungu u Artura. Zaraz powinni wrócić. – powiedział nastawiając czajnik na herbatę. – Bałem się, że nie przyjedziesz.

- Ja też. – powiedziała rozsiadając się. – Prawdę mówiąc, gdyby nie to wydarzenie nie byłoby mnie tu. Dyrektor uznał, że przyda mi się przerwa.

- Ma rację. McGonagall opowiadała mi jak wiele masz zajęć i że praktycznie cały dzień spędzasz ze śmiecierusem.

- Nie nazywaj go tak. – powiedziała rzucając mu krótkie spojrzenie. – To dobry nauczyciel. Kapryśny, ale dobry.

- Skoro tak mówisz. – powiedział tonem pełnym niedowierzania. – Herbata gotowa. – zboczył z tematu Syriusz, kładąc przed nią kubek.

- Dziękuję. – rozejrzała się po kuchni. Z żyrandoli zwisały łańcuchy ostrokrzewu, z sufitu padał zaczarowany śnieg, a dźwięk wygrywanych kolęd dobiegał ze starego gramofonu. – Ładnie tu. – stwierdziła przypominając sobie jak wyglądało to pomieszczenie, gdy po raz pierwszy się tu znalazła. – Sam to udekorowałeś?- zapytała upijając herbatę.


- Starałem się. To będą wspaniałe święta, zobaczysz! – powiedział uradowany. Nie przypominał już tego burczącego pod nosem Syriusza, którego zostawiała tu na początku września. Wydawał się być zupełnie inną osobą. Domyślała się, że na jego świąteczny nastrój ma wpływ obecność Harrego i innych. Nie musiał już spędzać świąt samotnie, tak bardzo się tego bał. Ucieszyła się, że jest jednym z powodów jego dobrego nastroju. 

poniedziałek, 8 maja 2017

Everything I Try to Do, Nothing Seems to Turn Out Right

Następnego dnia weszła do Wielkiej Sali, gdy jeszcze prawie nikogo w niej nie było. Nie spała całą noc, więc jak tylko nadeszła pora śniadania wyszła z pokoju. Nie kierowała się głodem, bo go wcale nie czuła. Nie chciała jeszcze spotkać Snape’a, a była pewna że przyjdzie po nią. Usiadła za jeszcze pustym stołem nauczycielskim i nalała sobie kawę do filiżanki. Była wykończona, w głowie miała nadal huragan myśli, z którymi nie była w stanie sobie poradzić. Jednak jedno musiała przyznać – Snape miał rację. Bała się, panicznie się bała, że zobaczy coś po czym się już nie pozbiera. Nie wyobrażała sobie, że ujrzy… Potrząsnęła głową odganiając te myśli. Nie wiedziała co robić, a na krok w tył było za późno. Usłyszała zbliżające się kroki i podniosła wzrok. Do stołu zbliżał się Snape, o pół godziny wcześniej niż zwykle. Poczuła na sobie jego palące spojrzenie, gdy siadał obok niej częstując się tostem.

- Zjedz coś. –powiedział.                                                                                                                                                      
- Niczego nie przełknę.

- Teraz w ramach protestu zamierzasz głodować? – zadrwił.

- Daj mi dziś spokój. – jęknęła bezradnie. – I bez twoich komentarzy mam parszywy dzień.

- Jak sobie życzysz. – upił łyk kawy i zabrał się za śniadanie, chwile potem powiedział obojętnie. – Może jednak chciałabyś wiedzieć, że z Arturem już lepiej.

- Dziękuję. – powiedziała cicho
.
- Wieczorem spakujesz się, a jutro po lekcjach przeniosę cię na Grimmauld Place. Przez ten czas radzę ci nabrać dystansu.

- Sam się zdystansuj. – warknęła tak, by tylko on to dosłyszał. Wielka Sala z każdą chwilą wypełniała się uczniami.

- Uznam, że tego nie słyszałem.

Przez resztę dnia nie odezwała się do niego słowem. Miała jednak wyrzuty sumienia, że go tak potraktowała. Mimo wszystko chciał dobrze i pod skorupą obojętności skrywał dobre intencje. Po raz kolejny zachowała się jak egoistka. Wyniosła swoje problemy ponad wszystko inne uważając, że są największe. Przypomniała sobie co zobaczyła, gdy ostatnio dotknęła jego dłoni i uświadomiła sobie, że to on jest na pierwszej linii frontu zasłaniając wszystkich innych, nawet po mino jawnej niechęci. Przypomniała sobie jak wiele śmierci musiał oglądać. Nie słyszała jednak od niego żadnych narzekań.

Gdy szła do siebie, by się spakować postanowiła wstąpić do niego na chwilę.

- Przeszkadzam?- zapytała niepewnie. Zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem, lecz uchylił szerzej drzwi by mogła przejść.

- Zamierzasz dalej na mnie warczeć? – zapytał zamykając za nią drzwi.

- Zamierzam cię przeprosić, nawet jeżeli w to nie wierzysz.

- Wierze. – powiedział po chwili. – Przeprosiny przyjęte. – nadal stał przy drzwiach przyglądając się jej.

- Jak ty to robisz? – zapytała niespodziewanie.

- CO robię?

- Widzisz wokół siebie tyle zła, tyle cierpienia  i śmierci… - urwała odwracając się. – Wydajesz się jakby cię to w ogóle nie obchodziło. Jak to robisz, że nie boli? – Snape długo milczał, w końcu uznała, że jej nie odpowie. – Zapomnij. – machnęła dłonią i chciała wyjść. Zatrzymał ją łapiąc za nadgarstek.

- Nigdy nie powiedziałem, że nie boli. – spojrzała mu w oczy. – Ból jest dobry, przypomina że nadal żyjesz i, że ci zależy. – puścił jej rękę, ona stała chwilę przyglądając się mu.

- Obiecaj mi coś. – powiedziała, Snape uniósł pytająco brew.


- Zrobisz wszystko, żebym nie musiała oglądać twojej śmierci. –Snape otworzył usta jakby chcąc coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Ona spuściła wzrok i wyszła.